Zamykam drzwi od samochodu i idę po Rozrucha z świadomością, że do samochodu już nic nie wejdzie, że może mieć z sobą maksymalnie jedną reklamówkę i do połowy pełną torbę na ramię. Przekładanie rzeczy w Chlistowie wyprowadza mnie z błędu, moglibyśmy jeszcze włożyć rzeczy dziesięciu nurków, jedziemy z Rozruchem do Zadaru. Jedziemy z tradycyjnymi przerwami, nic więc dziwnego że na toalecie na stacji benzynowej w Dolním Dvořišti spotykamy Frantę Pudila. Jesteśmy akurat gdzieś na granicy Austrii i Słowenii, gdy dzwoni Krzysiek, aby powiedział nam, że spotkanie jest u Cetiny (jest to dalej, niż był pierwotny plan, musimy operacynie przerobić czas jazdy i planowaną Schlafpause) i że konkretniejsze informacje wysyła. Naprawdę, na telefonie widzimy że przyszły zdjęcia z miejsca spotkania i Print-Screen mapy internetowej, z oznaczeniem miejsca. Kłopot jest w tym że wyświetlacz telefonu komórkowego jest zbyt mały na to abyśmy poznali gdzie to dokładnie jest. Przekazujemy email Marinie (która jest właśnie na Bliskim Wschodzie i dzięki gorącu nie może spać), aby rozszyfrowała cel gdzie mamy dotrzeć i informacje natychmiast udziela Rozruchowi przez fejsbuk.
Chwilę po północy w Horwacji poczułem się zmęczony, szukamy więc jakieś właściwe odmoriště na Schlafpause. Zaparkujemy samochód i z rzeczami do spania idziemy na zbocze, jak najdalej od lamp świecących na parkingu. Następuje kilka godzin zasłużonego snu. No, snu... Hałas z szosy, rosa i nocny chłód nie tworzą idealnych warunków. Dodatkowo zatrzymanie jakiegokolwiek samochodu blisko tego naszego, stojącego na parkingu, zmusza nas do śledzenia wszystkiego co sią tam dzieje. Przecież wyposażenie w samochodzie nie jest najtańsze a człowiek od razu myśli na najgorsze.
O piątej godzinie przychodzi wyzwolenie w formie budziku, szybko więc wrzucamy wszystkie rzeczy do spania do samochodu i ruszamy w dalszą drogę. Z dostatecznym wyprzedzeniem docieramy na miejsce planowanego spotkania i z czystym sumieniem możemy zacząć przgotowywać śniadanie kontynentalne w formie pieczonych udek z kurczaka z importu.
Chwilę po ósmej przjeżdża Krzysiek, witamy się, cappuccino w knajpie u Igora i ogólne zapoznanie z planem akcji. Krzysiek jeszcze dzwoni do chłopaków którzy mają przyjechać z Polski, pyta się o której dotrą. Gdy dowie się że po południu, ogłasza odjazd.
Przesuwamy się do pięknego lasku, który przez następne trzy dni będzie naszym domem, następuje tam przygotowanie wyposażenia potrzebnego do zbadania dziury. Zadaniem jest zapoznać się z jaskinią, przygotować drogę, postawić tyrolkę i przynieść Krzyśkow ekwipunek do jaskini. Bierzemy się do pracy i po chwili nakładamy do Krzyśkowa samochodu przygotowane worki i idziemy za nim w kierunku dziury. Nasz samochód parkujemy u ostatniego domku i dalej jedziemy z Krzyśkem. Zatrzymamy się, Rozruch szybko wyrzuca worki z samochodu, ja je chowam do krzaków, Krzysiek odwozi samochód na dół do naszego. Po prostu nikt nie może dowiedzieć się że jesteśmy w Gospodskiej.
Z Rozruchem odnosimy worki do jaskini i przebieramy się do kombinezów. Po przyjściu Krzysiek prowadził nas jaskinią do miejsca gdzie trzeba postawić trawersu linowego. Robimy to. Owoce przynosi praktyka z wielu wspólnych montaży tyrolek przeznaczonych do transportu wyposażenia nurkowego, więc pomimo skomplikowanej instalcji kotw stalowych jesteśmy za chwilę gotowi i idziemy dalej do jaskini. Dojdziemy do syfonu i nagle słyszymy "kurwa, ja pierdolę", i Krzysiek zacznie nam wyjaśniać, że powierzchnia jest o pięć metrów niżej niż normalnie. Natychmiast przebiera się do suchego skafandera, bierze maskę, płetwy i skacze do wody. Po powierzchni płynie dalej, aż nam znika z zasięgu widzenia. Za chwilę wraca i mówi , że cały dawny syfon można pokonać bez zanurzenia. Szybko przebiera się i natychmiast idzie na górę, dzwoni chłopakom aby po drodze kupili jakiś ponton, który mógłby pomóc z transportem przez wodę.
My w tym czasie przenosimy rzeczy na miejsce przeładunkowe w głównym domie. Ulepszamy kolejkę tyrolske tak aby doskonale pracowała. Chwilę później wychodzimy z jaskini i dołączamy do Krzyśka, idziemy na obiad do Igora. Jedzenie się tam kąpie w oleju ale można za nie płacić w normalnej walucie i ważne jest to że jest tam Wi-Fi.
Od chłopaków przychodzą wiadomości że pontonu nigdzie nie załatwili, ale podobno trafili na pięknego nadmuchiwanego delfina i od razu posyłają nam jego zdjęcia. My między tym przesuwamy się do lasku, tam czekamy. Około czwartej przyjeżdżają chłopaki z Polski, są to Mariusz i Paweł. Pokazują ponton który załatwili. Chodzi o Explorer Pro 200, więc próbujemy go nadmuchać i spróbować czy do niego wejdą rzeczy. Chłopaki przygotują sobie rzeczy do jaskini a my w tym czasie asystujemy Krzyśkowi podczas pakowania rebreatherów (RB). Potem wyruszamy. Mamy mniejszy problem z samochodem Mariusza, ma sklep z rzeczami do nurkowania i na samochodzie ma naklejone reklamy. Parkuje więc tak, abyśmy innymi samochodami zakryli naklejki. Wszyscy przesuwamy się do samochodu Krzyśka i powtarza się ten samy scenariusz - wyrzucić worki z samochodu, schować je do krzaków i w tym czasie gdy je Krzysiek odwozi zaparkować, odnosimy rzeczy do dziury.
Przebieramy się i z Rozruchem łapiemy kilka worków, idziemy z nimi w kierunku tyrolki. Chłopakom zostawiamy na głowie transport RB, dlatego że lepiej niż my rozumieli język polski i lepiej rozumieli wskazówkam, za co mogą chwycić worki z RB, jak się mogą przenosić i jak układać. Na początku tyrolki kładziemy worki, Rozruch spuszcza się na dół tak aby mógł zdejmować rzeczy z tyrolki w tym czasie gdy ja je mu spuszczam na dół. Tymczasem docierają chłopaki i zaczynają zejście za Rozruchem. Na dole je odbierają i idą z nimi do syfonu. Po spuszczeniu ostatniego idę za nimi.
Mariusz z Pawlem fachowo nadmuchują ponton (robią to klasycznie [gębą, uwaga autora]), reszta z nas przebiera się do suchego skafandera i wiążeme różne kawałki sznurków które mają służyć do przeciągania pontonu. W chwili gdy ponton jest na wodzie nakładamy na nią pierwszą część materiału i wyruszamy płynąc obok pontonie na drugą stronę. Tam ponton wyładowywujemy, wiążemy drugą część sznurków i dajemy chłopakom znak do przyciągnięcia jej. Krzysiek z Rozruchem idzie dalej budować drabinkę, ja czekam až chłopaki naładują łódź, przyciągnę ją, wyładuję i wkładam do niej płetwy. Krzyczę na nich, niech sobie ją przyciągną i idę z dalszą częścią bagaży dalej do dziury. Z Mariuszem potem niesiemy plecowy RB i przeklinam to. Uchwyty na na worku są umieszczone dla mnie za wysoko, bardzo mi przeszkadzają zaparowane okulary, dlatego drogę sobie tylko wyobrażam.
Polacy potem przenoszą całe wyposażenie ostatnich 30 metrów, podczas gdy czeska część zespołu montuje sztuczne punkty kotwiczenia na miejscach z pionowymi stopniami, przewiązuje uszkodzone części liny i resztką sznurka przywiązuje drabinę (niestety nóż zostawiliśmy przed syfonem. Więc cięcie sznurków kamień o kamień ma swój czar. W tej chwili nie wiedziałem że o dziewięć dni później na Słowacji z Amosem i Tučňákem będę ciąć linę wspinaczkową za pomocą główki skalpelu i słodkiego batonu Twix).
Idziemy popatrzeć na wodę, gdzie jutro będzie Krzysiek nurkować i potem się pomału obracamy. To, że suche skafandery nie są właściwe do pobytu poza wodą jest rzeczą znaną, nie jest też żadną nowością to że buty na nich nie są dobre do chodzenia po jaskiniach. Schodzenie był bardzo nieprzyjemne, poślizgnąłem się i z chodzenia nagle przeszedłem do nierównego lotu. O ile lot był dobry to lądowanie było twarde i środkiem pleców trafiłem na kamień. już widzę, że od pasu w dół jestem sparaliżowany, już nigdy nie będę stepować. Nie mam szansy przeżyć transport. Na szczęście zbyt dużu ludzi wie że tu jestem, więc chłopaki nie mogą mnie schować pod kamienie i uciec aby zaoszczędzili sobie pracy. Wogóle im nie zazdroszczę transportu mojego ciała, na zewnątrz. Próbuję˛więc ruszyć ręką. Jest to możliwe. Potem nogą. Pomału podnoszę się. Strach w oczach chłopaków zmienia się w zdumienie. Nie nad moją bohaterską zdolnością ignorowania bólu ale nad dziurą w kombinezie (później, podczas nurkowania na Słowacji w zimniejszej wodzie stwierdziłem że dziura jest i w suchym skafanderze).
Niezostało już nic innego niż tylko wynieść niepotrzebne rzeczy (wiertarki, narzędzia i materiał do robienia drabiny). Równocześnie praktycznie wypróbowała się tyrolka. Potem już tylko powrót na powierzchnię. Ten przebiegał w ciemności, nasze brudne kombinezy, buty i sprzęt do wspinaczki mógły zostać przy wyjściu do jaskini - niebaliśmy się że by wtedy ktoś tam szedł. Po drodze przebiegło jeszcze krótkie spotkanie (w formie kilku szklanek rakiji) z facetem, przed jego domem parkujemy samochody a potem już tylko hura do lasku, gdzie przebiegła forma konserwacji (fizyczna i psychiczna – ktoś fejsbuk, ktoś what’s up, ktoś ukulele) i hura do spania.
Rano dnia D nikomu się nie chciało się wstawać. Ale w śpiworze nie można nic nieznanego odkryć (znaleźliby coś entomologowie), więc wyleźliśmy i zaczęliśmy przygotowywania do wejścia do dziury. Godne wspomnienia jest napełnianie butli za pomocą pompy tłokowej przymocowanej na tylnych drzwiach samochodu. :-)
Potem wszystko szło według znanego scenariusza - wyrzucić wyposażenia z samochodu, schować je do krzaków, itp. Przy pierwszym dawnym syfonie zacząłem filozofować o tym, czy nie byłoby lepiej przepłynąć od razu w pontonie niż przebierać się do suchego skafanderu, przewozić rzeczy i za syfonem znów się przebierać. Podobno jest to niemożliwe. Wizja mokrego skafandera nie była kusząca, skoczyłem więc do pontonu i zaczęłem przeciągać się na drugą stronę. Wszyscy byli zaskoczeni, przepłynąłem. Wyłażenie na drugiej stronie było męczarnią, musiałem sam przyciągać ponton do brzegu ale równocześnie musiałem utrzymywać odległość abym go nie zniszczył. W końcu nie zostało nic innego niż klęknąć na brzegu i sięgnąć do wody, ale udało się. Krzyczę że mogą sobie przyciągnąć ponton, zapanował entuzjazm. Nikt niechciał się przebierać. Za chwilę słyszę krzyk że mogę ciągnąć. Ciągnę i przypłynęła mi ponton z ekwipunkiem. Wykładam go i krzyczę że mogą go przyciągnąć. Potem znowu, że mam ciągnąć. Ciągnę i po chwili widzę że przyciągam Krzyśka. Padam na tyłek ale nie na kolana. Tylko tak, abym nogami zaparł się o ponton i trzymał go daleko od ostrych kamieni na brzegu i mógł go przyciągać za sznurę tak aby Krzysiek mógł wyjść. Ale to dla niego było za mało, chce abym go przyciągnął bokiem. Spełniłem jego życzenie, gdy wychodził nagle usłyszeliśmy "łup". I w Exploreru Pro 200 nagle była dziura. Na szczęście jest kilkukomorowy, więc z sporadycznym wylewaniem wody i dodmuchiwaniem można go wciąż używać. Krzysiek udaje się na miejsce celowe a ja między tym pracuję jako Charon i po koleji przeciągam chłopaków. Pierwszy przepłynie Mariusz, potem Paweł. Obaj od razu chwytają przywieziony materiał i idą asystować Krzyśkowi. Po dociągnięciu Rozrucha, idziemy za nimi.
Krzysiek z chłopakami przygotowuje sprzęt. Jeden RB ma na plecach, drugi na boku jak sidemount. Na głowie kask z latarkami i kamerą, kilka komputerów, po prostu mnóstwo pięknej techniki. Równocześnie mówi, że jest to właściwie światowy rekord, dlatego że tak daleko od wejścia do jaskini dodatkowo z pokonaniem odległości pionowej, nikt jeszcze nie nurkował z podwójnym rebreatherem. Za chwilę nurkuje. Rozruch gdzieś znika i zaczyna robić zdjęcia. My już tylko gadamy, do chwili gdy nas Rozruch nie zacznie komenderować, gdzie mamy stać, jak mamy świecić, kiedy możemy oddychać i kiedy już nie. Potem dołącza do nas i wraz z modelką Mariuszem robi zdjęcia produktu dzięki lampie Trojan.
Gdzieniegdzie pod powierzchnią zobaczymy światło Krzyśka. Pojawi się i po chwili zniknie. Po
jakimś czasie wreszcie wynurzy się i mówi: "Gentlemani, mam dla was dwie wiadomości. Dobrą i złą. Ta dobra jest taka że dziura, tam niżej, jest fajnie głęboka.Ta zła jest taka że tym to dla nas kończy, dlatego że na dalszy pochód potrzebowali byśmy i habitat..." Wglądamy niby przygnębienie ale wewnątrz, w duchu cieszymy się. Teraz już nie musimy ciągać ciężkie skutry, które by wykorzystał do badania wielkich przestrzeni w płytszych wodach (płytszych dla Starnase, ale dla nas dość głębokich).
Wyłazi z wody, pomagamy mu zdjąć wyposażenie i według jego wskazówek rozbieramy RB. Krzysiek bierze jedno na plecy i na plecach donosi go nad drabinę (dzięki temu odpada nam część transportu RB w rękach), potem pokonuje dawny syfon i leci na brzeg się ogrzać. My po koleji wszystko pakujemy (łącznie z pontonu Explorer Pro 200) i hura przez wodę i następnie do tyrolki. Paweł lezie do góry i ciągnie rzeczy za pomocą tyrolki, ja jestem na dole i nakładam rzeczy na kolejkę, Mariusz je nosi od wody do tyrolki a Rozruch z tyłu jeszcze robi zdjęcia. Wynosimy wszystko z dziury na zewnątrz, po przebraniu się nosimy rzeczy na miejsce blisko drogi, gdzie tymczasem przyjeżdża Krzysiek. Wszystko ładuje się do samochodu z tym że przebierzemy je sobie w lasku.
Przesuwamy się do pizzeri. Zamawiamy picie ale dyskusja jakoś więźnie. Prawdopodobnie jest to z tego powodu że wszyscy podłączyli się do Wi-Fi. Ustala się plan na przyszły dzień i decydujemy się że przez resztę dnia będziemy mieli wolne. Mariusz z Pawłem podnoszą się i idą ugotować sobie jedzenia. My w trzech zostajemy i jemy wspólnie największą pizzę. Przynosi nam ją uśmiechnięta blond kelnerka z wielkimi "płucami".
Po jedzeniu idziemy z powrotem. Krzysiek jeszcze wraca do restauracji aby nalał wodę do beczki. Rozruch po drodze miał pomysł, chce zrobić zdjęcia tutejszej okolicy. Zgadzam się z tym. Aparat fotograficzny został u Krzyśka w samochodzie. Nie szkodzi, poczekamy na niego nad rzeką, tędy musí przejechać i pójdziemy robić zdjęcia. Czekamy i czekamy. Krzysiek jakoś się nie pokazał. Z nudy leziemy do rzeki i udajemy że się myjemy. Do wody zawsze skoczymy i od razu wychodzimy. Ale z upływem czasu przyzwyczajamy się do chłodnej wody i nasz pobyt w niej przedłuża się. Gdzie jest ten Krzysiek? Po chwili nam doszło że pewnie poderwał tą blondynkę. Za chwilę dochodzimy do wniosku że nie jest w stanie wykonać tyle numerów. Mamy kolejną teorię, w jego wieku to przecież trwa dłużej. Nie odbiera telefon. To potwierdza naszą teorię o piersiastej blondynce. W tej chwili jeszcze nie wiemy że do lasku jest i inna droga, inna niż ta którą znamy...
Po jakimś czasie poddajemy się i wracamy do lasku. Krzysiek już tam jest, wyładował wszystkie rzeczy z samochodu, wyjął wszystkie rzeczy z worków i suszy je. Jesteśmy dumni – sławny Krzysztof Starnawski wypakowywuje i suszy nasze przepocene skafandry i zabłocone kombinezony.
Cóż, łapię aparat fotograficzny i idziemy robić zdjęcia (właściwie to Rozruch robi zdjęcia, ja tylko gapię się na to co on fotografuje).
Wracamy do lasku. W ciągu pstrykania zgłodnieliśmy. Musimy wreszcie zjeść te retro-kiełbaski które kupiliśmy. Jest okres suszy. Rozpalamy ogień i zaczynamy opiekać kiełbaski (oczywiście bezpiecznie, pod dozorem dwóch ratowników górskich, dawnego strażaka i dwóch dobrych duszy). Ciepły letni wieczór, las sosnowy, ogień, kiełbaski, (i gdyż retro), świetna rozmowa, co więcej sobie życzyć. Potem, jak już zgasł ogień, gasimy węgielki i idziemy spać.
Rozpoczął się nasz ostatní dzień. Po obfitym śniadaniu lepimy dziurawą łódź (więc właściwie z Explorer Pro 200 robimy wylepszenia na Explorer Pro 2000) i potem idziemy do jaskini (według takiego samego scenariusza jak w wcześniejszych dniach). Zmiana była aż przed tyrolką, udaliśmy się zachodnim korytarzem do syfonu, za nim by teoretycznie mogło być połączenie z Cetiną. Ale znaleźć ten syfon w labiryncie korytarzy było dla nas wielkim problemem. Kilka razy tam, kilka razy z powrotem. Na szczęście Krzysiek chciał przejść tylko z sidemount, więc materiału przeznaczonego do transportu nie było tak dużo (na każdego tylko 2 worki), więc jakieś to błądzenie nie mogło nas zasmutnić.
Do syfonu nakoniec dotarliśmy, więc Krzysiek mógł przygotować się i zanurzyć się. My między tym gadaliśmy (z wyjątkiem Rozrucha, który fotografował i pouczał nas gdzie mamy stać, jaką mamy robić minę i jak mamy świecić).
Za około godzinę wrócił Krzysiek. Powiedział że przejście przez syfon trwało cca pięć minut i potem szedł dalej suchą częścią. Zatrzymała go pionowa ściana, którą bez wyposażenia nie był w stanie pokonać. Dla nas to oznaczało to że musimy spakować rzeczy i iść z powrotem. Po drodze , niektórzy z nas troszkę zabłądzili (dlatego że ten który który szedł wcześniej jako ostatní i miał oznaczać drogę [nie chcę mówić że był to Rozruch], miał teraz iść jako pierwszy i pilnować swoje oznaczenia, szedł znów jako ostatní a ci którzy szli teraz jako pierwsi niezrozumieli oznaczenia [na obronę Rozrucha muszę zaznaczyć że dla mnie jego systém oznaczeń był przejrzysty i błądził bym tylko według oznaczeń trasy tych chłopaków]). Wreszcie dostajemy się do tyrolki. Liczymy worki. Jeden nam po prostu brakuje. Idę go szukać. Chłopaki w tym czasie przenoszą materiał na górę. Po chwili worek znalazłem i niosę go, potem idę na górę. Po wyciągnięciu ostatniego worka chłopaki wynoszą materiał, Rozruch likwiduje drogę, ja rozbieram tyrolkę. Potem wszyscy idziemy na zewnątrz. Fotografujemy się, czeka na nas wielka kupa materiału do naładowania. Teraz już nie musimy się chować, jesteśmy szczęśliwi i zadowoleni.
Ustalamy plan na najbliższy czas. Znów wracamy na pizzę. Ale Mariusz z Pawłem ją nie chcą, dlatego że mają dużo jedzenia, więc sobie ugotują. Przy okazji umyją zabłocony ekwipunek. Jest to od nich bardzo szlachetne.
My na razie idziemy na pizzę. Krzysiek ściąga zdjęcia od Rozrucha. Nagle krzyczy: "kurwa jesteś jedynym człowiekiem na świecie, który ma Canon EOS 5D Mark II i robi zdjęcia do jpg..." Potem przynoszą nam pizzę, możemy się najeść.
Po jedzeniu idziemy do chłopaków nad rzekę i widzimy że rzeczywiście wszystko umyli. Jest na czas na higienę osobistą pod prysznicem solarnym. Po kąpieli przychodzi najgorsza część całej ekspedycji. Łzy w oczach, posmarkane chusteczki, wspólne obietnice że wszyscy do siebie każdy dzień będziemy pisać, no po prostu klasyka. Jeszcze z Rozruchem jedziemy przed drogą "nurkować" do Cetiny. "Nurkujemy" tylko w majtkach z maską aby popatrzeć pod wodę i potem hura do domu, i tam po piętnastu i pół godzinie skutecznie docieram.
Z odstępem czasu mogę z czystym sumieniem powiedzieć że akcja była doskonała. Zespół też. Zdecydowanie cieszę się na przyszłoroczną kontynuację. Tak bardzo mi się to podobało. Na przykład Rozruch w ciągu pobytu, głównie dzięki cierpliwości Krzyśka, całkiem dobrze nauczył się język polski. Konkretnie trzy najczęściej używane słowa: worek, ciągnij i kurwa...
Wszystkie te znakomite zdjęcia (i wiele innych) zrobili Krzysiek Starnawski i Rozruch.
Odkazový banner |
Nejčtenější obsah |